z cyklu • FELIETON WIELKANOCNE REFLEKSJE (NR 8) 06.04.2012Monika Wiśniowska Za nami co najmniej tydzień intensywnych przygotowań - wielkie sprzątanie, odkurzanie, przecieranie, jakby się chciało zmyć cały zimowy czas. Przegonić nagromadzone kłopoty i nudę długich wieczorów. Grubą kreską oddzielić to, co było i zacząć wszystko od nowa. I wreszcie gonitwa po sklepach i długie godziny spędzone w kuchni, by zgodnie z tradycją niczego nie zabrakło na wielkanocnym stole. A wszystko po to, by spotkać się z bliskimi i aktywnie współuczestniczyć w wielkanocnych ceremoniach. Od wczoraj przeżywamy w Kościele trzy najważniejsze dni w roku liturgicznym. Zatrzymujemy się i wyciszamy, by świętować Paschę Chrystusa. Przemierzamy z Nim drogę na Golgotę. Kontemplujemy wydarzenia, które zmieniły logikę świata. Zastanawiamy się nad cierpieniem i śmiercią. Radość wielkanocnego poranka nie znosi wszak grozy krzyża. Zmartwychwstanie jest ostatecznym zwycięstwem nad śmiercią, ale trudnym do przyjęcia. Maria Magdalena, uczniowie zdążający do Emaus czy Tomasz początkowo nie rozpoznają w zmartwychwstałym swojego Nauczyciela. Po prostu trzeba uwierzyć, jak Jego Matka. W wieczerniku Chrystus nie tylko uczy nas pokory, daje wolną wolę, ale i czyni współodpowiedzialnymi za wspólnotę. Nie nazywa bezpośrednio Judasza, mówi: "Jeden z was mnie zdradzi" (J13,21). On jednak "wyszedł stamtąd, a była noc" (J13,30). Może więc warto nie być obojętnym. Może warto odkurzyć spowszedniały werset księdza poety o tym, że trzeba spieszyć się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą. Trzeba mówić im to słowami, gestami, solidarnym milczeniem w cierpieniu. A jeśli to możliwe, trzeba im pomóc nieść krzyż. Czasami wyjść za nimi w noc.
Wesołych Świąt! |