Mieszkańcy Europy zatrudnieni w rolnictwie są często ludźmi więcej niż skromnymi i na dodatek wcale nie tak nowoczesnymi, jak to się nam Polakom wydaje. Niejednokrotnie mieszkają w starych domach krytych strzechą, często nie posiadają telewizora i są z tego dumni. Najstarszy zamieszkany dom, w którym byłem, miał nad wejściem wymurowaną datę 1760. Wnętrza czasami także są z epoki, co wcale nie musi oznaczać braku ciepłej wody, telefonu lub komputera. Polska architektura na wsi, przynajmniej ta w postaci dworków szlacheckich została w znacznej mierze zniszczona. Zabytków architektury zaściankowo-szlacheckiej mamy mało, a często nie potrafimy zadbać nawet o te istniejące. Niech się inni martwią! A tymczasem w Belgii dbałość o zabytki jest widoczna na każdym kroku.

Wracając do ziemniaka. Po roku Belgowie przybyli z rewizytą. Podczas, gdy wszyscy domownicy byli w pracy, oni wybrali się na targ po zakupy. Chcieli zrobić niespodziankę i przygotować obiad. Na targu oczywiście najbardziej interesowały ich ziemniaki. Jako specjaliści wybrali z licznej oferty jeden 5-kilowy worek. Wrócili do domu, zabrali się do obierania, a tu kompletny szok. Każdy ziemniak chory, czarny, siny, porażony, z drutowcami... . Trzęsąc się z oburzenia zebrali obierki oraz kartofelki, spakowali do torby, biegiem udali się do magistratu i stanowczo zażądali spotkania z burmistrzem. A tam problem. Goście z Europy władają francuskim i angielskim, burmistrz tylko po polsku. Jak na złość nie było akurat "Czerepacha" i nie miał kto służyć za tłumacza. Burmistrz widząc silne wzburzenie obcokrajowców oraz obierki na swoim biurku totalnie zbaraniał! Po chwili jednak sytuacja została opanowana. Znalazł się stażysta znający języki. Zaczął tłumaczyć i ... burmistrz zbaraniał po raz drugi. Otóż jego zbulwersowani europejscy petenci zażądali stanowczo, by wysłał na targ podległe mu służby w celu aresztowania człowieka, który chciał ich otruć! Aby ułatwić schwytanie truciciela dysponują jego zdjęciem w telefonie. Włodarz nie wiedział czy aby na pewno nie ma przed sobą wariatów, ale po chwili namysłu doszedł do wniosku, że lepiej udać zainteresowanie i pozbyć się szaleńców. W polityce trzeba być ostrożnym - nie wiadomo, kto za kim przecież stoi! Obiecał natychmiastowe zajęcie się sprawą i podziękował za powiadomienie o przestępstwie. Po wyjściu petentów obecni urzędnicy dostali zajadów ze śmiechu. Niektórzy nawet ronili łzy śmiejąc się w kucki.

Nazajutrz Belgowie ku zaskoczeniu burmistrza i podległych mu pracowników powtórzyli wizytę! Zapytali, czy próba ich otrucia była związana z tym, iż są cudzoziemcami. Burmistrz stanowczo zapewnił, że ich narodowość nie miała tu znaczenia, a sprawa ujęcia truciciela jest w toku.

Historia ta podsunęła mi pewien pomysł. Na targu w Radzyminie także mnie usiłowano wielokrotnie "otruć". Podobnie jak w wielu innych miejscach. Teraz każdorazowo kupując ziemniaki, robię telefonem dyskretnie zdjęcie sprzedawcy i numeru rejestracyjnego jego samochodu. Następnym razem, gdy okaże się, że nabyłem "trujące ziemniaki", nie robię u niego zakupów i ostrzegam przed nim znajomych. Ciekawe, czy nie ma rozwiązań systemowych by uniknąć takich sytuacji? Czy UMiG lub jakikolwiek inny urząd w żaden sposób nie zabezpiecza interesów kupujących? Nasuwa się tu także pytanie. Gdyby naszym rolnikom wyrównano dopłaty do poziomu ze "starej" Unii, to ziemniaki byłyby zdrowe, umyte i kalibrowane? A pośrednicy nie sprzedawaliby trucizny?

Ja osobiście w to wątpię... .